Jak zorganizować obronę terytorialną w regionach bez aptek? Bądźmy realistami, MĄDRE INWESTYCJE OBRONNE NIE MOGĄ POMINĄĆ TEGO PROBLEMU.
Rejony bez dostępu do aptek
Zimowy sezon medialny rozpoczęła styczniowa debata na temat regulacji pozaaptecznej sprzedaży leków. Z danych upublicznionych przez PASMI wynika, że roczne obroty tego sektora wynoszą 394 mln PLN.
Według PASMI, ta kwota stanowi 77% rocznej sprzedaży polskich producentów. To przerażające. Wartość OTC sprzedawanych w aptekach to ponad 10 miliardów złotych, czyli w drastycznej przewadze są to preparaty z importu.
Już jesienią łapaliśmy się za głowę, kiedy Ministerstwo Rozwoju podało, że udział produkcji farmaceutycznej tworzy niewiele ponad 1% PKB i jest marginesem gospodarki. A może być jeszcze gorzej, bo w mediach zbyt często pojawia się teza, że tzw. współczynnik innowacyjności, od którego będzie uzależnione objęcie leku refundacją, jednoznacznie faworyzuje firmy zagraniczne.
Dlaczego nikt nie zwraca uwagi na rolę krajowych producentów w zapewnieniu bezpieczeństwa lekowego i ich niezbędności dla obronności kraju? Politycy o tym milczą, wolą za miliardy kupować rakiety, które nigdy nie zostaną wystrzelone. A czym będą leczyć rannych? Importowanym lekiem? Czas najwyższy zadać to pytanie!
Są w świecie dwa kraje, Izrael i Szwajcaria, które swoje bezpieczeństwo zbudowały na obronie terytorialnej. Dobrze, że powstaje ona w Polsce. Musimy w niej być wszyscy, by była skuteczna.
Piszę to, by w systemie tworzonej właśnie obrony terytorialnej znalazła się również lokalna apteka. By w niej mogła być udzielana pomoc na skalę większą niż w czasach pokoju, a polski producent dostarczał do niej leki z listy „O” – obronności. Żeby tak się stało, inwestycje obronne muszą uwzględnić polskie apteki i fabryki farmaceutyczne.