Nie wszystko można kupić
fot. fotolia

Czego nie można kupić za pieniądze?

Czy istnieje jakakolwiek relacja między rynkiem a moralnością? Gdzie są granice rynku i czy może wyznaczają je właśnie normy moralne? Czego nie można kupić za pieniądze?

Czy rynek kształtuje moralność? A może jest zupełnie odwrotnie? Odpowiedzi, między innymi na te pytania, szuka etyk i filozof prawa z Uniwersytetu Harvarda Michael J. Sandel w opublikowanej w 2012 roku książce „What Money Can’t Buy. The Moral Limits of Markets” (wydanie polskie Czego nie można kupić za pieniądze. Moralne granice rynku, Ringer Axel Springer, 2012). Autor w swojej książce fundamentalne kwestie etyczne konfrontuje z zasadami działania wolnego rynku. Punktem wyjścia dla jego rozważań jest przekonanie, że praprzyczyną globalnego kryzysu ekonomicznego, jaki wybuchł w 2008 roku po upadku banku Lehman Brothers, była zapoczątkowana w latach 80. XX wieku ekspansja rynku w te dziedziny życia, które tradycyjnie były od niego wolne.

Czego nie można kupić za pieniądze?

Dlaczego powinniśmy obawiać się rynku i założenia, że niemal wszystko można kupić za pieniądze? Zdaniem Sandela z dwóch powodów. Po pierwsze uważa on, że ze swej natury rynki sprzyjają wzrostowi nierówności. W społeczeństwach, w których wszystko jest na sprzedaż, jednostki, które dysponują mniejszą ilością kapitału, są automatycznie pozbawiane udziału w wielu sferach życia społecznego, mają bowiem utrudniony dostęp do edukacji (płatne szkoły) służby zdrowia (płatne szpitale), czy chociażby najprostszej rozrywki (brak darmowych domów kultury). Sytuacja taka sprzyja wzrostowi napięć między bogatymi i biednymi, i tym samym burzy spokój społeczny, prowadząc do niepokojów na tle ekonomicznym.

Drugim powodem, dla którego powinniśmy obawiać się nieskrępowanego rozwoju rynku, jest zjawisko deprawacji wartości. Sandel twierdzi, że przykładanie kwantyfikowalnej ceny do szeregu dóbr i zjawisk uważanych za moralnie dobre lub społecznie pożądane, skutkuje rozkładem wartości, jakie ze sobą niosą. Polemizuje tutaj z przekonaniem szeregu neoliberalnych ekonomistów, których zdaniem rynki są ze swej definicji obojętne i nie zmieniają natury dóbr, których dotyczą. Według niego jest to przekonanie błędne. Analizując relacje społeczne, zauważa, że rynki wypychają szereg wartości nierynkowych (np. bezinteresowność, przyjaźń, altruizm), które powinny stanowić fundament funkcjonowania społeczeństwa, a które są nie do utrzymania w ich logice. Przykładowo, zgodnie z dogmatem wolnorynkowym, pomoc udzielana przyjacielowi przy remoncie domu jest w gruncie rzeczy naszą pracą i powinniśmy za nią zostać odpowiednio wynagrodzeni. Niemniej jednak wprowadzenie pieniędzy do relacji przyjaźni może w skrajnych przypadkach doprowadzić nawet do jej rozkładu.

Za co płacimy?

Książka Sandela podzielona jest na pięć rozdziałów, w których autor analizuje przejawy wypychania wartości w szeregu sytuacji społecznych. Pisze między innymi o opłacanych staczach kolejkowych, zarówno w parkach rozrywki, na koncertach Bruce’a Springstina, jak i w przypadku kolejek do lekarzy. O handlu emisjami, prywatnych więzieniach, konsekwencjach kupowania przyjaciół, płacenia za to, aby ktoś pisał za nas toasty weselne na ślubach naszych bliskich, czy o aukcjach, gdzie przedmiotem licytacji jest wstęp na najbardziej prestiżowe uniwersytety w Stanach Zjednoczonych.

Oprócz tematów na pozór błahych, porusza jednocześnie kwestie dużo bardziej kontrowersyjne, gdzie logika rynkowa zderza się z prawem każdego człowieka do życia i zdrowia. W tym kontekście zajmuje się finansowymi zachętami do rzucenia palenia oraz zrzucenia wagi, honorowym krwiodawstwem, ubezpieczeniami, a także utworzoną w latach 80. w USA nową gałęzią przemysłu nazywaną „przemysłem wiatykalnym”.

Łapówki zdrowotne

Swoje rozważania na tematy zdrowotne rozpoczyna od systemu zachęt finansowych mających na celu skłonienie ludzi do określonych zachowań. Przywołując przykład założonej w Północnej Karolinie organizacji Project Prevention zastanawia się, czy etycznym jest płacenie 300 dolarów kobietom uzależnionym od narkotyków w zamian za poddanie się zabiegowi sterylizacji. Szefowa organizacji, Barbara Harris, za cel postawiła sobie zmniejszenie liczby porodów wśród kobiet, które z powodu swojego nałogu nie były w stanie zapewnić prawidłowej opieki swoim przyszłym dzieciom. Oburzenie jej przeciwników wywołał zarówno charakter akcji, jak umieszczone w ulotce reklamowej hasło „Nie pozwól, aby ciąża zniszczyła twój nałóg narkotykowy”. Według nich akcja była moralnie obrzydliwa, gdyż nie tylko nie pomagała kobietom wyjść z nałogu, ale wręcz pośrednio go finansowała. Sama Harris broniła się twierdząc, że jest to w sumie niska cena za uniknięcie niechcianych ciąż i zmuszanie przyszłych dzieci do życia w środowiskach patologicznych lub w rodzinach zastępczych.

Innym bardzo ciekawym tematem poruszanym w kontekście zachęt jest płacenie pacjentom za terminowe i regularne zażywanie przepisanych im leków. Według badań około 30 procent pacjentów nie robi tego na czas zgodnie z zaleceniami lekarza. Postanowiły to wykorzystać firmy farmaceutyczne. W Filadelfii pacjenci uczestniczący w specjalnym programie mogli wygrać od 10 do 100 dolarów za terminowe zażywanie jednego z leków przeciwko krzepnięciu krwi. Specjalna skomputeryzowana kasetka na leki rejestrowała moment, gdy pacjent brał tabletki, i informowała go, czy wygrał nagrodę. Pacjent mógł miesięcznie zainkasować średnio nawet 90 dolarów. Akcja wywołała dość duże kontrowersję. Z jednej strony pojawiał się argument mówiący o odpowiedzialności za własne decyzje, nazywający zachęty „łapówkami” mającymi na celu „przekupienie” zapominalskich. Z drugiej jednak strony przypominano, że w przypadku ewentualnych powikłań koszty leczenia będą wielokrotnie wyższe i straci na tym całe społeczeństwo.

Podobne argumenty pojawiały się w przypadku zachęt finansowych dla osób uzależnionych od papierosów oraz za utratę wagi. Z jednej strony mamy na szali argument moralny łączący zachęty z łapówką i przekupstwem, z drugiej zaś perspektywę strat, jakie poniesie całe społeczeństwo, gdy jednostki niemogące poradzić sobie ze swoimi słabościami, będą wymagały specjalistycznego leczenia. Według przeprowadzonych w USA badań, kilkaset dolarów zainwestowanych w każdego otyłego pacjenta skłoniło go do zrzucenia średnio 14 funtów. Niestety, efekt okazał się krótkotrwały.

Usprawiedliwiony brak etyki?

Rozważając powyższą kwestię od strony etycznej, Sandel zwraca uwagę, że zachęty skłaniają nas do robienia za pieniądze rzeczy, które i tak powinniśmy robić dlatego, że są dla nas dobre. W efekcie postępujemy dobrze, ale powody, które nas do tego skłaniają, są złe. Patrząc z tego punktu widzenia, stwierdza, że łapówki zdrowotne podważają sens kultywowania takiej wartości, jaką jest troska o własne zdrowie i tym samym mogą mieć skutki odwrotne od zamierzonych.

Nieco inną, zdaniem niektórych również moralnie wątpliwą, praktyką, jest promowanie płatnego krwiodawstwa. Sandel przywołuje tutaj klasyczną pracę Richarda Titmussa z 1970 roku pt. „The Gift Relationship”, w której autor porównuje oparty na honorowych dawcach system brytyjski z opartym na mechanizmie rynkowym systemem w USA. Podając szereg danych, Titmuss udowodnił jednoznacznie, że w pierwszym przypadku banki krwi były niemal zawsze pełne, a sytuacje niedoboru krwi zdarzały się sporadycznie. Zupełnie inaczej rzeczywistość przedstawiała się w Stanach Zjednoczonych, gdzie mimo domniemanej wyższej efektywności rynku ryzyko niedoborów oraz zmarnowania lub zanieczyszczenia krwi było o wiele większe. Przyczyną takiego stanu rzeczy było, jego zdaniem, przesunięcie krwi do kategorii dóbr skomercjalizowanych, co sprawiło, że moralny obowiązek honorowego krwiodawstwa, jaki występował u części dawców w USA po prostu znikł. Zastąpiło go podejście rynkowe, w którym za dobro, którym dysponujemy, oczekujemy zapłaty adekwatnej do podaży i popytu, jaki na nie występuje.

Szczególne oburzenie u europejskiego czytelnika może wywołać rozdział dotyczący ubezpieczeń zdrowotnych oraz „przemysłu wiatykalnego”. Specjalny mechanizm ubezpieczeniowy pozwalał terminalnie choremu na AIDS sprzedać swoją polisę na życie inwestorowi, za co dostawał połowę kwoty swojego ubezpieczenia od ręki. Pieniądze te mogły być spożytkowane na leczenie, leki lub na godne spędzenie ostatnich miesięcy życia. Inwestor w przypadku śmierci pacjenta realizował polisę i miał tym samym 100 proc. zwrotu z inwestycji w okresie 12 miesięcy, co w świecie inwestycji finansowych jest bardzo dobrym wynikiem. Problem pojawił się, gdy przełom w badaniach nad HIV sprawił, że chorzy zaczęli żyć zdecydowanie dłużej niż zakładały początkowe przewidywania. Ze strony inwestorów pojawiły się pozwy sądowe w stosunku do agencji ubezpieczeniowych, od których domagali się odszkodowania za niewypełnienie warunków umowy. W 1998 roku „The New York Times” przedstawił historię chorego na AIDS Kendalla Morrisona, który dzięki odkryciu nowych leków hamujących rozwój choroby, cieszył się względnie dobrym samopoczuciem znacznie dłużej niż przewidywał, wywołując furię u pewnego inwestora. Podobnych historii było w drugiej połowie lat 90. wiele, co doprowadziło do upadku szeregu firm zajmujących się tego typu działalnością. Duch przedsiębiorczości okazał się jednak w niektórych przypadkach silniejszy i część z nich postanowiła zdywersyfikować swoją działalność, rozszerzając ją na inne choroby. Jak to ujął jeden z prezesów Amerykańskiego Towarzystwa Wiatykalnego: „W porównaniu do AIDS, liczba ludzi cierpiących na raka, poważne choroby układu krążenia oraz innych terminalnie chorych, jest ogromna”.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ludzie szukają własnego zysku nawet w sytuacjach, kiedy jest to moralnie bardzo wątpliwe? Otóż, zdaniem Sandela, winny temu jest właśnie rynek. To, co zaczyna się jako mechanizm rynkowy, bardzo często staje się rynkową normą. Zgodnie z dominującym jeszcze do niedawna paradygmatem ekonomicznym rynek nie zmieniał w żaden sposób dóbr, których dotyczył, był wobec nich zewnętrzny, autonomiczny. Sandel podważa ten pogląd. Twierdzi, że rynki wpływają na dobra (idee, postawy), których dotyczą, i bardzo często powodują zmiany.

Co powinniśmy w tej sytuacji zrobić? Jak każdy filozof Sandel nie moralizuje i nie szuka idealnych rozwiązań dla podanych przez siebie przykładów. Głównym zadaniem, jakie przed sobą stawia, jest zwrócenie uwagi na zachodzący od ponad 30 lat proces komercjalizacji naszego codziennego życia i konsekwencji, jakie to ze sobą niesie. Chce, abyśmy wspólnie zastanowili się nad mechanizmami takiego działania i odpowiedzieli sobie na pytanie: ttóre dziedziny naszego życia mogą wejść w orbitę rynku, a które jednak powinny pozostać poza jego wpływem?

Kryzys 2008 roku uruchomił niespodziewanie wiele procesów, wśród których jednym z najważniejszych jest próba zmiany paradygmatu w naukach ekonomicznych i przywrócenie im ich społecznego wymiaru. Ekonomia powoli przestaje być dziedziną wiedzy opartą na niepodważalnych modelach, prawach, twierdzeniach i wykresach, w coraz większym stopniu uwzględniać zaczyna czynnik ludzki. A że człowiek jest ze swojej natury nieracjonalny, co fenomenalnie pokazują badania Dana Ariely z Uniwersytetu Duke, to i ekonomia jest w dużej mierze nieracjonalna. Książka Michaela J. Sandela wpisuje się w ten nurt kontestacji dominującego jeszcze kilka lat temu modelu ekonomicznego, robi to jednak z perspektywy etyki i moralności. Stawiając swoje pytania, które w gruncie rzeczy są głęboko filozoficzne, Sandel podpiera się szczegółowymi danymi oraz najnowszymi badaniami z dziedziny historii, psychologii oraz ekonomii behawioralnej, co pozwala czytelnikowi dodatkowo docenić szerokość perspektywy, z jaką spojrzał na omawiany problem.

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza