Nagroda Semper Idem dla prof. Piotra Kuny. „W czasie pandemii nie zawsze decyzje były podejmowane zgodnie z wiedzą medyczną”.

Możemy na chwilę opóźnić liczbę zakażeń, stosując takie metody jak izolacja czy noszenie maseczek, ale tak naprawdę, jeżeli nie zaszczepimy wszystkich, to nie jesteśmy w stanie zapobiec zgonom. Dziś wiemy, że szczepienia nie chronią przed ponownym zakażeniem, na pewno jednak chronią przed ciężkim przebiegiem COVID-19 – mówi prof. Piotr Kuna, kierownik II Katedry Chorób Wewnętrznych i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, laureat Nagrody Zaufania Złoty OTIS kategorii Semper Idem: za niezłomność w sytuacjach nadzwyczajnych.

Panie Profesorze, nagroda Złoty OTIS dla Pana za wierność wiedzy medycznej w czasie pandemii. Czy uważa Pan, że decyzje podejmowane podczas pandemii zawsze były zgodne z aktualną wiedzą medyczną?

Nie zawsze były one zgodne z danymi medycznymi opartymi na dowodach naukowych. Jedynym krajem, który zastosował się do danych medycznych opartych na dowodach naukowych, była Szwecja, co spotkało się z ogromną krytyką innych państw. Jeśli jednak popatrzy się na końcowy rezultat, to widzimy, że chyba jednak tamta droga była słuszniejsza niż wybory innych państw. Możemy na chwilę opóźnić liczbę zakażeń, stosując takie metody jak izolacja czy noszenie maseczek, ale tak naprawdę, jeżeli nie zaszczepimy wszystkich, to nie jesteśmy w stanie zapobiec zgonom. Dziś wiemy, że szczepienia nie chronią przed ponownym zakażeniem, na pewno jednak chronią przed ciężkim przebiegiem COVID-19. Podobnie jak w przypadku grypy: szczepienia nie chronią przed zachorowaniem, tylko przed powikłaniami grypy.

Na początku szczepionek jeszcze nie było, może w takim razie lockdowny i noszenie maseczek były jednak słuszne?

Częściowo te zalecenia były uzasadnione, jednak pojawiały się absurdalne zakazy, jak choćby zakaz wejścia do lasu, a w Chinach całkowite zamknięcie. Powiem tak: SARS-CoV-2 to nowy wirus, jednak wywołuje choroby, które my lekarze tak naprawdę dobrze znamy. Niestety doniesienia medialne w trakcie pandemii nastawione były w znacznej mierze na sensację i nastraszenie ludzi, to się udzieliło także wielu politykom. Natomiast rzeczywistym problemem była organizacja, standaryzacja opieki i wydolność ochrony zdrowia; lockdowny służyły przede wszystkim zapobieganiu niewydolności systemu ochrony zdrowia. Nie mogłem się jednak pogodzić z tym, że odbywało się to kosztem leczenia innych chorób.

Był Pan jednym z niewielu lekarzy, którzy od początku powtarzali, że nie można przestać leczyć innych chorób przewlekłych. A niestety tak się stało.

Tak się stało i teraz widzimy, że tzw. nadmiarowe zgony to są zgony niepowiązane z COVID-19. Jesteśmy jednym z liderów światowych, jeśli chodzi o liczbę nadmiarowych zgonów, tak więc jednak nasze działania nie były dobre. Rozumiem, że działaliśmy w trudnej sytuacji, jednak wiele decyzji podejmowano pochopnie, np. tworzenie oddziałów covidowych w środku szpitala wielospecjalistycznego, który powinien leczyć wszystkich chorych. Powodowało to zaburzenia funkcjonowania całego szpitala i ograniczenie się do leczenia COVID-19 przede wszystkim. Inni chorzy się nie liczyli. A przecież są szpitale na obrzeżach miast, w lasach, są sanatoria – tam można było organizować oddziały covidowe. Podobnie: czy miało sens tworzenie szpitali tymczasowych na stadionach, w wielkich halach, gdzie kilkadziesiąt osób leżało na jednej sali, oddychało tym samym powietrzem i zakażało się nawzajem? Albo stworzenie szpitala tymczasowego na stadionie, który przez dwa lata przyjął 800 osób, czyli mniej więcej 1 osobę dziennie? Czy rzeczywiście było to konieczne, czy bardziej na pokaz? Jakie były koszty takiego postępowania w sytuacji, kiedy nam ciągle brakuje pieniędzy na leczenie chorób przewlekłych i nowotworowych? Warto o to pytać, żeby w przyszłości nie powtarzać tych samych błędów.

Przez cały czas podkreślał Pan również, że nie tylko wirus jest ważny, ale też nasza odporność. A niestety przez wiele miesięcy dominował przekaz, że jesteśmy bezbronni wobec SARS-CoV-2.

Kluczem do skutecznej walki z infekcjami wirusowymi jest przede wszystkim rzetelne leczenie chorób przewlekłych. Jeśli pacjent ma cukrzycę, to kluczem jest dobra kontrola cukrzycy; jeżeli ma nadciśnienie tętnicze, to dobra kontrola nadciśnienia, a jak ma astmę, to dobra kontrola astmy. Po to, żeby spełniał takie normy jak zdrowy człowiek. Druga sprawa to dbanie o własną odporność, na co składają się: rozsądne odżywianie, dbanie o prawidłową masę ciała, ruch na świeżym powietrzu, dobre relacje z innymi ludźmi. Twierdzę, że to działa: lekarze z naszej kliniki opiekują się kilkunastoma tysiącami pacjentów w wieku podeszłym, z chorobami przewlekłymi układu oddechowego i wieloma współchorobowościami. Stosujemy proste zasady, rozmawiamy z nimi, tłumaczymy, cały czas leczymy, nie odmawiając nikomu pomocy, nawet w czasie pandemii. To nas blokowano, to nam nie pozwalano przyjmować pacjentów; to nie była inicjatywa lekarzy, tylko administracji. Mieliśmy z pacjentami stały kontakt telefoniczny i monitorowaliśmy ich stan zdrowia i muszę powiedzieć, że nie znam przypadku zgonu naszego pacjenta z powodu COVID-19. Jak to więc się stało, że są w Polsce miejsca, gdzie nie było nadmiarowych zgonów pacjentów, a jednocześnie są takie, gdzie tych zgonów było bardzo dużo. Trzeba się przyjrzeć, co się działo, porównać jednostki, gdzie nie było zgonów z tymi, gdzie było ich bardzo dużo, żeby wykazać, jakie błędy popełniono, by to się nie powtórzyło. Powinna nastąpić analiza, sprawdzenie, ale oczywiście tego się nie robi, bo są teraz inne problemy – albo lęk przed pokazaniem, kto się dobrze opiekuje swoimi pacjentami, a kto źle.

Co było dla Pana największym wyzwaniem w czasie tej pandemii?

Największym wyzwaniem było to, że z dnia na dzień zakazano lekarzom przyjmowania pacjentów. Czułem ze strony administracji szpitala, że jest bardzo niezadowolona, że my pracujemy, przyjmujemy pacjentów i ich badamy. To był dla mnie szok, że osoby, które powinny dbać o ludzkie zdrowie i optymalnie to organizować, postawiły się w roli cerbera, który zabrania kontaktów z pacjentami, powołując się jednocześnie na polecenie wojewody i ministra zdrowia; nie wiem czy w ogóle takie zalecenia były.

Rozumiem, że to było w trosce o bezpieczeństwo lekarzy i pacjentów i stąd zalecenie teleporad.

Powiem tak: przecież my przez całe życie leczyliśmy chorych z grypą, zakażonych RSV, RV i innymi wirusami oraz osoby z zakażeniami bakteryjnymi. I nic złego się nie działo, pracowaliśmy z tymi chorymi na co dzień i ratowaliśmy ich w takich warunkach, jakie były w szpitalach. Można tak było robić, a teraz ma być inaczej? Wątpię. Wirus zostanie z nami na zawsze, oswoimy się z nim i wszystko będzie tak jak dawniej.

Jaka teraz powinna być przyjęta strategia, jeśli chodzi o pandemię? Z jednej strony pojawia się nadzieja, że się skończyła. Część ekspertów przekonuje jednak, że wirus jest nieprzewidywalny.

Pandemia na pewno się skończyła, weszliśmy w okres endemiczny, wirus zostanie z nami. Czy należy coś robić? Myślę, że trzeba przestrzegać zwykłych zasad higieny: myć ręce, starać się utrzymywać dystans socjalny od innych osób, unikać dużych skupisk ludzi. Te zasady dotyczą nie tylko SARS-COV-2, ale także wszystkich wirusów wywołujących choroby układu oddechowego. Mamy teraz bardzo dużo zakażeń dróg oddechowych, badamy pacjentów panelem wielowirusowym, wykrywającym kilkadziesiąt wirusów. Okazuje się, że najczęściej zakaża obecnie wirus paragrypy, a nie SARS-CoV-2. Przebiegi tych infekcji są bardzo długotrwałe i często ciężkie. Nie ma jednak zaleceń i rekomendacji, żeby badać, jakie wirusy atakują drogi oddechowe – to wynika z charakteru choroby, epidemiologii i swoistości testów do badania. Wiemy, że wirusów infekujących drogi oddechowe jest ponad 200, głównie są to wirusy sezonowe. Jeżeli chory jest dobrze leczony, to infekcja nie jest śmiertelna, chyba że dotyka pacjenta, który ma np. ciężką niewydolność krążenia lub nerek, ma źle leczoną chorobę podstawową. Infekcja każdym wirusem może zaostrzyć chorobę podstawową, doprowadzić do destabilizacji i nawet zgonu, ale jest to raczej zgon z powodu zaostrzenia choroby podstawowej. Dlatego mówimy, że trzeba bardzo dobrze leczyć wszystkich pacjentów z różnego rodzaju schorzeniami przewlekłymi. Nie ma natomiast zaleceń, żeby sprawdzać, jakim wirusem pacjent jest zakażony. Czasem robimy to u pacjentów, których stan się nie poprawia, żeby wiedzieć, jakie leczenie zaproponować. Oczywiście można to sprawdzać u wszystkich, ale pytanie: po co? Jeżeli robię badanie, to po to, żeby podjąć jakąś decyzję terapeutyczną, zmienić leczenie. Jeśli zaś jest to zwykła prosta infekcja wirusowa, na którą tak naprawdę nie ma leku, to badanie nic nie zmieni w moim postępowaniu. Po prostu powinienem od początku rzetelnie zadbać o zdrowie pacjenta, pod każdym względem. Badania są kosztowne, pieniądze lepiej przeznaczyć na inne potrzeby. Po drugie badania populacyjne na obecność wirusów dróg oddechowych przy niskiej częstości infekcji będą fałszywie wykrywały infekcje u ludzi zdrowych.

W niektórych szpitalach pacjenci nadal muszą wykonać test w kierunku zakażenia SARS-CoV-2 przy przyjęciu do szpitala, nawet jeśli nie mają objawów. Czy to rzeczywiście ma sens?

Pytanie, jaki to jest test: antygenowy czy PCR. Test PCR wykrywa materiał genetyczny wirusa, i to w minimalnych ilościach. Żeby SARS-CoV-2 wywołał objawy, dość duża liczba cząsteczek wirusa musi zainfekować drogi oddechowe.

Dlatego testy antygenowe, wbrew pozorom, mogą być lepsze, ponieważ jeśli są dodatnie, a pacjent ma objawy, to mogą być spowodowane COVID 19. Pacjent jednak musi mieć objawy; jeśli ich nie ma, to nie ma choroby i nie ma wskazań do badania. Osoba zdrowa, która może mieć artefakty wirusa SARS-CoV-2 dające dodatni wynik PCR, nie może zakażać innych. Wiele decyzji, które w Polsce obowiązywały, nie miało sensu, jak choćby długie 14-dniowe izolacje. Kompletnie niepotrzebne, gdyż wiedzieliśmy, że wirus zakaża przez 5–7 dni od początku objawów. Potem można go wykryć, jednak nie ma on już potencjału zakażania. Niestety, działo się wiele rzeczy, które nie miały oparcia w rzetelnej wiedzy medycznej. Były spowodowane albo brakiem rzetelnej wiedzy, albo jakimiś emocjami, a może czyimiś interesami.

W każdym razie dzisiaj nie uważałby Pan za sensowne, nawet w przypadku np. pacjentów onkologicznych, żeby byli badani przed przyjęciem do szpitala, jeśli nie mają objawów?

Uważam, że jeżeli pacjent nie ma objawów, to nie ma potrzeby go badać. To jest po prostu marnowanie środków pieniężnych, które powinny być przeznaczone na inne pilniejsze potrzeby medyczne. A jeżeli mamy badać na obecność SARS-CoV-2, to czemu nie badamy na obecność wirusa grypy, RSV czy paciorkowca, zapalenia płuc, albo Clostridium w przewodzie pokarmowym?

Szerokim echem odbija się to, że została zlikwidowana tzw. rehabilitacja postcovidowa. Uważa Pan, że to jest słuszne?

Rehabilitacja postcovidowa jest bardzo ważna, jednak pacjent powinien mieć ją zaleconą przez lekarza POZ. Podstawą jest gimnastyka oddechowa: chodzenie i głębokie oddychanie. Czy to jest naprawdę tak trudne, że trzeba otworzyć specjalne ośrodki? Myślę, że każdy specjalista medycyny rodzinnej, każdy lekarz pracujący w POZ mógłby pacjenta nauczyć takiej rehabilitacji. Szczególnie że Polskie Towarzystwo Fizjoterapeutów opublikowało na swojej stronie internetowej informacje z dokładną instrukcją, jak prowadzić rehabilitację postcovidową u chorych z różnymi chorobami. Wystarczy przeczytać, każdy może robić to sam. Uważam, że to powinno być elementem kultury zdrowotnej. Rehabilitacja postcovidowa: to ładnie brzmi, ale czy coś daje? Chyba nie więcej niż nasza odpowiedzialność i staranie się o to, żeby być zdrowym. Może niektórzy ludzie potrzebują, aby ich przypilnować, żeby wykonywali ćwiczenia, jednak ja zawsze apeluję, żeby samemu zadbać o swoje zdrowie. Zachęcam do zajrzenia na strony Polskiego Towarzystwa Fizjoterapeutów. Uważam, że to świetnie opracowany poradnik, trzeba tylko z niego korzystać.

Rozmawiała: Katarzyna Pinkosz

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza