Polska to wielki wspólny obowiązek

Długi zaciągane przez polityków są przenoszone na przyszłe pokolenia i dla żadnej właśnie rządzącej ekipy nie stanowią bezpośredniej groźby stanięcia oko w oko z windykatorem i komornikiem.

W warunkach domowych mając do dyspozycji miesięczny budżet w wysokości powiedzmy pięciu tysięcy złotych – nie bierzemy na siebie dodatkowych stałych zobowiązań na kilkadziesiąt lat w wysokości czterech i pół tysiąca złotych miesięcznie, bo wepchnęłoby to nas w długi, poważne problemy i nieprzyjemne kontakty z komornikiem i windykatorami długu. W życiu prywatnym nie możemy się gwałtownie zadłużać licząc na znaczne podwyżki i awans w przyszłości, bo nie mamy gwarancji, że nasze marzenia o zawodowym sukcesie się spełnią. Kredyty, które bierzemy muszą być możliwe do spłacenia, przy pomocy zwykłego zaciśnięcia pasa.

W polityce możemy zadłużać się do pewnego momentu prawie bezkarnie. Długi zaciągane przez polityków są bowiem przenoszone na przyszłe pokolenia i dla żadnej właśnie rządzącej ekipy nie stanowią bezpośredniej groźby stanięcia oko w oko z windykatorem i komornikiem. Z nimi zmierzy się ktoś dopiero za kilkadziesiąt lat. Dlatego życie w stałym deficycie przez dziesięciolecia – niemożliwe w warunkach rodzinnych – w skali państwa jest czymś naturalnym. Państwo jednak biorąc kolejne kredyty musi kontrolować tempo wzrostu zadłużenia, żeby nie doprowadzić do katastrofy i bankructwa siebie i swoich obywateli. Brak wyobraźni oraz nieodpowiedzialność rządzących, a także populizm ich wyborców, domagających się bez opamiętania kolejnych niewypracowanych przywilejów socjalnych, prowadzą do nieuchronnej katastrofy.

Przechodząc na polski grunt musimy stwierdzić, że istnieją zagrożenia, które mogą wepchnąć nas w poważne tarapaty. Mamy najgorsze w Europie perspektywy demograficzne, które objawiają się systematycznie malejącą liczbą pracowników płacących podatki i składki na ubezpieczenie społeczne, z których opłacać musimy szybko rosnącą liczbę emerytów oraz inne zobowiązania państwa wobec obywateli. W demografii wszystko jest już pozamiatane w perspektywie jednego pokolenia. Dopiero za dwadzieścia parę lat osoby, które teraz się rodzą – zaczną pracować i płacić podatki. Do tego czasu będą utrzymywane przez rodziców. Jeśli rodzice przejdą na emeryturę wcześniej – ich dzieci będą musieli utrzymywać inni. W naszej sytuacji demograficznej obniżanie wieku przechodzenia na emeryturę prowadzi do nieuchronnej katastrofy za kilkanaście lat. W polityce skrócenie wieku przechodzenia na emeryturę daje sukces, poparcie i rządzenie przez kilka lat. Politycy zapewniają, że jest to czas potrzebny do przeprowadzenia reform, które wyprowadzą nas ze spirali zadłużenia na ścieżkę rozwoju.

Żeby tak było trzeba inwestować w przyszłość. A Polska jest na szarym końcu w Europie w dziedzinie innowacji i wynalazków. Nasze nakłady w tej dziedzinie są wielokrotnie niższe od europejskiej średniej. Jeśli nasze państwo będzie brało kredyty na pomoc społeczną – nie będzie środków na postęp techniczny i nigdy nie stworzymy narodowych produktów, z których mogłyby żyć kolejne pokolenia Polaków. Żyjemy w świecie globalnym i konkurencyjnym. Nikt nie będzie się przejmował naszymi losami, jeśli nie będziemy w czymś dla Europy i świata ważni i niezbędni. Tak samo jak my nie przejmujemy się zbytnio biednymi i zacofanymi. Nie przejadajmy przyszłości. Inwestujmy w nią, żeby nasze dzieci i wnuki miały nam za co być wdzięczne.

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza