Primum non nocere!

Polska ma najmniej lekarzy na liczbę mieszkańców w Europie. Pod względem wydatków na służbę zdrowia w stosunku do PKB też jesteśmy na końcu listy.

Od zarania Wolnej Polski wokół publicznej służby zdrowia panuje atmosfera politycznej ekscytacji. Każdy kolejny minister musi się ścierać z falami niezadowolenia pracowników i powszechnym przekonaniem, że jest źle. Tymczasem służba zdrowia jest dziedziną, na którą nakłady budżetowe wzrosły najbardziej. W ostatnim ćwierćwieczu zbudowano i zmodernizowano tysiące placówek. Wszystkie dostały nowoczesny sprzęt i wyposażenie na przyzwoitym poziomie. Porównanie stanu każdej polskiej placówki dziś i w 1989 roku unaocznia, jak daleką drogę przeszliśmy i jak wiele udało się osiągnąć.

Jednak poważne problemy, z którymi zmagamy się od lat 90., pozostają nierozwiązane, bo równolegle do rozwoju i modernizacji narastają potrzeby i koszty służby zdrowia. Polska gwałtownie się starzeje i wyludnia. Mamy pod tym względem najgorsze perspektywy w Europie. Od dziesięcioleci rodzi się mniej Polaków niż umiera, a na dodatek w ostatnich latach wyjechało z kraju około dwóch i pół miliona młodych, aktywnych ludzi, którzy postanowili przenieść się na Zachód. Ten exodus ma w statystykach swoje skutki pozytywne. W Polsce znika bezrobocie. Jednak drugą stroną tego samego zjawiska jest brak rąk do pracy, co stanowi poważną barierę rozwoju. Coraz starsze społeczeństwo potrzebuje coraz większej liczby porad i zabiegów lekarskich. A wśród tych, którzy chętnie wyjeżdżają do bogatszych krajów są także lekarze, farmaceuci i pielęgniarki.

W efekcie Polska ma najmniej lekarzy na liczbę mieszkańców w Europie. Pod względem wydatków na służbę zdrowia w stosunku do PKB też jesteśmy na końcu listy. Jeśli chodzi o zarobki, lekarze i pielęgniarki, żeby lepiej zarabiać, muszą pracować w wielu miejscach. To prowadzi do przepracowania i chałturnictwa, czyli obniżenia poziomu usług. Słusznie zwracają na to uwagę rezydenci. Na dodatek w kwestii zarobków panuje chaos. Za te same kwalifikacje i podobny poziom zaangażowania lekarze są bardzo różnie opłacani. Ostatnio rezydenci wystrajkowali sobie stawki, które stoją w sprzeczności ze stawkami specjalistów. Tylko czekać na protesty i tej grupy. Ministerstwo i NFZ zostawiają te kwestie dyrektorom placówek, którzy z kolei muszą stosować stawki wynikające z uwarunkowań budżetowych, na które mają znikomy wpływ.

Każdy pracownik służby zdrowia i każdy pacjent, który się o nią ociera, mogą z łatwością wskazać wiele absurdów. Kolejki do specjalistów nie zmniejszają się, choć wszyscy wiedzą, że znaczną ulgę przyniosłoby choćby wprowadzenie tak jak w Czechach symbolicznych opłat za wizyty. Tam liczba wizyt przysłowiowych bab, co przychodzą do lekarza – spadła o połowę. Mamy w Polsce jedną z najwyższych w Unii liczb łóżek szpitalnych na liczbę mieszkańców.

To niby dobrze, ale wszyscy wiedzą, że gdyby hospitalizacja nie była warunkiem refundacji z NFZ – to mogłoby ich być znacznie mniej. Rząd pod wpływem nacisku rezydentów obiecuje, że za wiele lat podniesie wydatki na służbę zdrowia do poziomu unijnej średniej. Warto jednak uświadomić sobie, że wówczas potrzeby będą dużo większe niż obecnie. Każdy rząd może obiecać na przyszłość wszystko, bo takie obietnice będzie spełniał lub nie któryś inny. Każdy rząd powinien działać według dalekosiężnych planów, ale przede wszystkim powinien usprawniać to, co najbardziej oczywiste. I powinien pamiętać o podstawowej zasadzie etyki lekarskiej: przede wszystkim nie szkodzić!

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza