dr Irena Eris
Fot. Archiwum Labolatorium Kosmetycznego Dr Irena Eris

Receptura sukcesu

Rozmowa z doktor IRENĄ ERIS, założycielką firmy Laboratorium Kosmetyczne Dr Irena Eris oraz twórczynią unikalnej placówki badawczej – Centrum Naukowo-Badawczego Dr Irena Eris.

Jak u młodej absolwentki wydziału farmacji zrodził się pomysł, żeby założyć własną firmę i produkować kosmetyki?

Po części wzięło się to z niedosytu i rozczarowania pracą na etacie w Polfie. Szybko przekonałam się, że mój potencjał zawodowy jest niewykorzystany, nie mam tam szansy udowodnienia, co potrafię. Szukałam innego miejsca dla siebie, ale go nie znalazłam. Dlatego postanowiłam sama stworzyć sobie warunki, o jakich marzyłam. Chciałam działać na własną rękę, samodzielnie podejmować decyzje i odpowiadać za ich skutki.

To chyba był bardzo odważny plan, zwłaszcza w tamtych czasach?

Firma narodziła się w 1983 roku, czyli w socjalistycznej Polsce. Wszyscy żyliśmy wtedy w zupełnie innej rzeczywistości gospodarczej i społecznej. Tak zwani prywaciarze nie cieszyli się szacunkiem społecznym, a władza rzucała im kłody pod nogi, mnożyła przepisy zniechęcające i utrudniające prywatną przedsiębiorczość, nękała kontrolami itp. Pójście na swoje oznaczało także coś w rodzaju społecznej degradacji. Byłam farmaceutką z doktoratem uzyskanym za granicą, a otwierając firmę „spadłam” do pozycji rzemieślnika.

Dlaczego zamieniła pani państwową posadę na niepewny i trudny los „prywaciarza”? Przecież to było wielkie ryzyko.

Kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, oceniam to jako szalony krok. Młody człowiek ma mniej obaw, lęków, a większą skłonność do ryzyka, entuzjazm i wiarę w to, że się uda. I dobrze, że tak jest, bo młodzieńcza brawura pozwala zmieniać świat.

Co skłoniło panią, by postawić wszystko na jedną kartę?

Na pewno pomogła moja duża determinacja i ambicje zawodowe. To jednak nie znaczy, że nie bałam się i nie miałam wątpliwości, czy podejmuję dobrą decyzję. Wiedziałam, że jestem dobrze wykształcona i jeśli nawet mi się nie uda „na swoim”, to wrócę na państwowy etat. Wtedy bezrobocie, czy kłopoty z zatrudnieniem to była abstrakcja. Pomyślałam: jeśli nie teraz, to już nigdy. I skoczyłam na głęboką wodę.

Jak rodzina odniosła się do pani planów?

Gdyby nie najbliżsi, pewnie nie zdobyłabym się na tę decyzję. W tamtym czasie moja mama odziedziczyła niewielki spadek i pożyczyła mi pieniądze. Uwierzyła w powodzenie mojego planu! Ogromne wsparcie psychiczne zawsze zapewniał mi też mąż. Zupełnie nie znał się na kosmetykach, ani na biznesie, ale stał przy mnie murem i gdy tego potrzebowałam, utwierdzał mnie w słuszności wyboru. Do dziś pracujemy razem.

Zaczęło się całkiem skromnie…

To miało być przedsięwzięcie na niewielką skalę. Założyłam małe laboratorium, w którym miałam tylko jedną osobą do pomocy i po prostu chciałam do końca życia pracować u siebie. Wtedy naiwnie wydawało mi się, że jeśli stworzę dobry kosmetyk, to znajdę nabywców i wszystko inne pójdzie łatwo. Wiedziałam, jak opracować recepturę kremu, ale nie miałam pojęcia o prowadzeniu firmy, zarządzaniu, promocji, marketingu, omijaniu biurokratycznych raf. Wszystkiego uczyliśmy się „w akcji”. Gdybym wtedy wiedziała, jakie trudne jest prowadzenie firmy, nie zdecydowałabym się na pójście tą drogą. Co nie oznacza, że żałuję (śmiech).

Skąd wziął się pomysł, żeby firmować markę własna osobą? W tamtych czasach w Polsce nie było to często praktyką.

Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że tworzę markę. Chciałam brać pełną odpowiedzialność za to, co robię. Rozumowałam tak: tworzę kosmetyk najlepszy, jaki potrafię, więc „podpisuję się” na nim. Oferuję swój produkt klientowi i liczę na to, że on doceni jego jakość i skuteczność działania. Uznanie konsumentów przełoży się na sprzedaż i to będzie informacja zwrotna, że moja praca ma sens. Potrzebowałam takiej satysfakcji, a „podpisanie się” na kosmetyku było wyrazem, że traktuję swoją pracę serio. Dla mnie ważniejsze były ambicje niż biznes.

Czy dawniej było łatwiej odnieść sukces?

Żadne warunki zewnętrzne nie gwarantują sukcesu. Dziś łatwiej założyć firmę, łatwiej promować się za pośrednictwem nowych mediów, prowadzić sprzedaż przez internet. Ale konkurencja jest większa.

Trzydzieści lat temu popyt był znacznie większy niż podaż, bo na rynku brakowało wszystkiego, także kosmetyków. Polskie kobiety, które zawsze dbały o siebie, musiały „polować” na kremy, perfumy, dezodoranty itp. Natomiast zagraniczne specyfiki były luksusem: kupowało się je w Peweksie za bony. Wydawało mi się, że mój dobry krem półtłusty (bo produkowałam wtedy tylko ten jeden kosmetyk) sprzeda się sam. I myliłam się!

Wygłodniały rynek w socjalistycznej Polsce nie chciał dobrego kremu od Ireny Eris?

Nie było wolnego rynku! Obowiązywała planowa gospodarka socjalistyczna z jej wszystkimi absurdami. Polskie kosmetyki produkowane przez państwowe fabryki były dobrej jakości, a nasz kraj był specjalistą od kosmetyki białej w obozie socjalistycznym. Eksportowaliśmy kremy, a półki w naszych drogeriach były puste. Jednak sklepy państwowe nie mogły zaopatrywać się u prywatnych wytwórców – był zakaz. Natomiast właściciele prywatnych sklepików ajencyjnych wprawdzie dbali o jak najlepsze zaopatrzenie, ale preferowali znane produkty z państwowych firm. Kupowanie produktów od małego, nieznanego wytwórcy to było dla wielu zbyt duże ryzyko, bo mogły one nie znaleźć nabywcy.

Zatem już na początku napotkała pani barierę.

Tak, paradoksy gospodarki socjalistycznej nie ułatwiły mi startu. Trzeba było przekonywać ajentów, żeby zechcieli wziąć na próbę po kilka opakowań naszego kremu. Dystrybucją zajmował się mój mąż. Przez kilka lat sprzedaż szła bardzo opornie. Bywało, że staliśmy na krawędzi bankructwa. Powoli jednak zdobywaliśmy przychylność konsumentek, które dowiadywały się o nowym kremie pocztą pantoflową, czyli – jak to dziś się mówi – drogą marketingu szeptanego.

Co dodało tempa rozwoju małej firmie produkującej jeden kosmetyk?

W nasze żagle w dobrym momencie zaczął dąć wiatr historii. Rozpoczynając działalność obliczyłam, że muszę sprzedawać 5 tysięcy opakowań kremu rocznie, żeby przetrwać, utrzymać laboratorium i firmę. Z czasem sprzedaż rosła, więc zyski inwestowałam w rozwój. Kiedy nastąpił przełom ustrojowy 1989 roku i zaczęły działać mechanizmy wolnego rynku, miałam już kilkanaście produktów w portfolio. Oferowałam całe linie kosmetyków do kompleksowej pielęgnacji cery. Kobiety wtedy już znały i ceniły moje kosmetyki, w Laboratorium pracowało kilkanaście osób, a nowe realia gospodarcze dały mi zielone światło. Przestałam wreszcie być „prywaciarzem”, a stałam się szanowaną bizneswoman.

Jednak wraz z wolnym rynkiem pojawiła się też konkurencja…

Tak, ale o dziwo wcale mi ona nie zaszkodziła. Kosmetyki zachodnich producentów przebojem zdobywały polski rynek, wspierane profesjonalną reklamą i marketingiem. Jednocześnie jak grzyby po deszczu pojawiały się nowe, rodzime firmy. Jednak sprzedaż moich produktów nie zmniejszyła się. Już miałam markę! Na początku lat 90. wybudowaliśmy zakład produkcyjny z prawdziwego zdarzenia, stworzyliśmy nowoczesne linie technologiczne, zwiększyliśmy zatrudnienie i ofertę produktową. To był czas, kiedy krzywa naszej produkcji szła ostro do góry.

Czym Dr Irena Eris przekonuje do siebie konsumentów?

Z perspektywy czasu stwierdzam, że zawsze działałam intuicyjnie. Miałam przekonanie, że trzeba patrzeć oczami klienta, diagnozować jego potrzeby i elastycznie reagować na oczekiwania. Na początku lat 90. jako pierwsza firma kosmetyczna w Polsce stworzyliśmy infolinię dla konsumentów. Informacja o niej znajdowała się na opakowaniu każdego kosmetyku. Byliśmy otwarci na dialog z klientami, słuchaliśmy opinii, korzystaliśmy z sugestii. To były nasze pierwsze badania rynku. Liczenie się z konsumentem sprawdziło się. Przeszliśmy na etap firmy dojrzałej. Zdobywaliśmy różnego rodzaju certyfikaty, wprowadzaliśmy międzynarodowe normy produkcji, rozwinęliśmy eksport. Dziś produkujemy 25 milionów opakowań kosmetyków rocznie. Sprzedajemy je w ponad 40 państwach na całym świecie, a marka Dr Irena Eris jest bardzo ceniona w krajach azjatyckich i arabskich.

Przyszło uznanie, nagrody, prestiż…

Szczególnie wyróżniona czułam się, gdy w 2012 roku dostaliśmy zaproszenie do ekskluzywnego francuskiego klubu Comité Colbert założonego ponad pół wieku temu przez Jeana-Jacquesa Guerlaina. Ta organizacja skupia 78 luksusowych marek i instytucji kultury. Wśród nich są na przykład: Chanel, YSL, Brut, Dior, Hermès, Louis Vuitton, Luwr, Sorbona czy Hotel Ritz. Dr Irena Eris jest jedyną polską marką w tym gronie i jedyną niefrancuską marką kosmetyczną! To nie tylko uznanie dla jakości naszych kosmetyków, ale także dla naszej filozofii prowadzenia biznesu, którą jest etyczne działanie, stawianie na jakość, dążenie do doskonałości, innowacyjność i holistyczne podejście do pielęgnacji urody.

Porozmawiajmy o innowacyjności, która jest „drugim imieniem” marki Dr Irena Eris.

Mamy się czym pochwalić. Stworzone przeze mnie Centrum Naukowo-Badawcze jest unikatową placówką w branży kosmetycznej w skali kraju. To moje ukochane dziecko i moja wielka duma. W Centrum pracuje kilkunastu świetnych naukowców: biologów, lekarzy dermatologów i alergologów. To placówka na wysokim poziomie, gdzie w nowoczesnych laboratoriach prowadzone są innowacyjne badania, metodą in vitro (w warunkach laboratoryjnych) i ex vivo (czyli na hodowlach komórek skóry) oraz in vivo (czyli metodą obserwacji efektów działania kosmetyków na skórę ochotników).

Nasze odkrycia wykorzystujemy w tworzeniu nowych produktów, bierzemy udział w międzynarodowych kongresach naukowych, publikujemy wyniki naszych badań w prestiżowych periodykach naukowych z Listy Filadelfijskiej. W ciągu kilku ostatnich lat dokonaliśmy 14 zgłoszeń naszych wynalazków w Urzędzie Patentowym, a cztery z nich uzyskały już ochronę patentową. Nie musimy naśladować innych producentów kosmetyków. To my wyznaczamy trendy!

Jakie są największe osiągnięcia naukowców z Centrum Naukowo-Badawczego?

Jako pierwsi na świecie zastosowaliśmy w kosmetykach kwas foliowy. To była naprawdę rewelacja. Odkryliśmy, że wnika on do jąder komórek skóry i naprawia uszkodzenia DNA. Kiedy zaprezentowaliśmy wyniki tych badań na kongresie genetyków, naukowcy byli pod wielkim wrażeniem. Jako pierwsi w Europie zaczęliśmy produkować kosmetyki z witaminą K do cery naczynkowej i na wylewy podskórne. Wypuszczenie przez nas na rynek serii kosmetyków odmładzających wykorzystujących mechanizm działania telomerów (czyli „końcówek” chromosomów kontrolujących procesy starzenia) zbiegło się z przyznaniem nagrody Nobla za telomerową teorię starzenia. Jednym z ostatnich naszych rewolucyjnych rozwiązań jest kompleks Fluxelen™, który stymuluje produkcję proteoglikanów w skórze i przywraca jej młodszy wygląd.
Badamy synergię działania różnych związków chemicznych i tworzymy unikatowe kompleksy substancji aktywnych, które mają dobroczynne działanie na skórę. Opracowujemy nowe technologie produkcji kosmetyków. Prowadzimy badania nad nośnikami, które wnikają w głębokie warstwy skóry i są w stanie przenieść substancje czynne aż do jąder komórkowych. Jesteśmy w światowej awangardzie w kosmetologii.

Dlaczego niektóre kosmetyki są sprzedawane wyłącznie w aptekach?

Nasza seria Pharmaceris to dermokosmetyki, czyli specjalistyczne kosmetyki apteczne. Są to preparaty dostosowane do skóry wymagającej, problemowej, np. skóry atopowej, z trądzikiem różowatym, naczynkowej. Przyczyniają się do wydłużenia remisji zmian i wspomagają leczenie problemów skórnych. Szczególnie ważną rolą odgrywają w pielęgnacji skóry atopowej. Są dostępne tylko w aptekach, ponieważ są badane klinicznie, a farmaceuta pełni rolę fachowego doradcy, który w razie potrzeby pomaga w doborze odpowiedniego preparatu.

Czy szkoli pani farmaceutów, by ich porady były jak najlepsze?

Oczywiście. Spotykamy się systematycznie z farmaceutami, prowadząc seminaria, przedstawiając nasze nowe produkty i skuteczność ich działania. Podczas tych spotkań przybliżamy także etiologię schorzeń dermatologicznych, prezentujemy najnowsze doniesienia naukowe oraz nasze osiągnięcia, między innymi patenty i zgłoszenia patentowe, które mają zastosowanie w naszych preparatach.

Na czym polega pani holistyczne podejście do pielęgnacji urody?

Nie poprzestałam na produkcji kosmetyków. Doszłam do wniosku, że warto wzbogacić naszą ofertę o profesjonalną usługę kosmetyczną, fachową konsultację oraz stworzyć klientom możliwość relaksu w pięknym otoczeniu. Odpowiedni styl życia także jest sposobem dbania o urodę. Stworzyliśmy więc Kosmetyczne Instytuty (obecnie mamy 23 takie placówki w całym kraju) i trzy Hotele SPA: w Krynicy Zdroju, Wzgórzach Dylewskich na Mazurach i w Polanicy. To miejsca, które pozwalają połączyć wypoczynek z korzystaniem z zabiegów kosmetycznych na bazie naszych profesjonalnych preparatów niedostępnych w handlu detalicznym. Jesteśmy prekursorami w takim kompleksowym podejściu do dbania o urodę. Poza tym jest to także sposób na budowanie marki. Kreatywność i innowacyjność to moja recepta na rozwój firmy. Mam szczęście, gdyż robię to, co lubię i przynosi mi to ogromną satysfakcję.

Rozmawiała Marta Maruszczak

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza