fot. archiwum

Ministerstwo powinno wspierać import równoległy

Import równoległy leków to temat, na którym wszyscy mogą zyskać. Rozmowa ze Sławomirem Bernaciakiem, prezesem zarządu firmy InPharm.

Import równoległy  leków – kto zyskuje, a kto traci?

Zyskuje pacjent, ponieważ dostarczamy na rynek polski te same leki, które już na nim są, tylko taniej. Przykładowo, jeśli pacjent ma dostęp do oryginalnej aspiryny z importu równoległego, o 10‑20 proc. tańszej od tej, która jest dystrybuowana w Polsce, to ją kupi, a niekoniecznie polopirynę. Opłacalność widać szczególnie, jeśli mówimy o droższych lekach, ratujących życie, stosowanych przez pacjentów przez wiele lat. Oszczędność 5-10 zł na każdym opakowaniu w skali kilkunastu lat jest ogromna.

W naszej opinii pogląd na import równoległy jest taki – wszyscy zyskują. Nie tracą też firmy farmaceutyczne, których leki dystrybuujemy. Gdyby koncerny faktycznie chciały ograniczyć import równoległy, to wystarczyłaby jedna decyzja: wyrównanie cen leku we wszystkich krajach UE. Zresztą są leki, których ceny są wyrównane. To świadoma decyzja koncernów, by w poszczególnych krajach różnice cen jednak istniały. Producent nie traci, bo nawet jeśli sprzedaje do Polski lek taniej, to przecież nie sprzedaje go poniżej ceny wytworzenia. I też na nim zarabia.

Eksperci często podkreślają, że w Polsce leki są najtańsze w Europie, stąd problemem jest raczej eksport równoległy. Niewiele mówi się o imporcie…

To taka obiegowa opinia, że leki w Polsce są najtańsze. Wiele rzeczywiście jest tanich, ale są też droższe niż w innych krajach Europy. Sprowadzamy je z całej Europy, nie tylko z Rumunii czy Grecji, ale też z Anglii, Francji, Niemiec. Większość producentów różnicuje swoje ceny w poszczególnych krajach: w jednych są one tańsze, w innych – droższe. Obecnie w naszej ofercie mamy ponad 400 produktów z importu równoległego.

Są kraje, w których leki z importu to ponad 5 proc. rynku, w Polsce – tylko 1 proc. Czy to tylko kwestia tego, że jednak wiele leków jest u nas tańszych?

Nie. Średnio w krajach UE leki z importu równoległego stanowią 7-8 proc. rynku leków, w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Skandynawii – jest to nawet kilkanaście procent. W Polsce tylko 1 proc. To wina głównie regulacji prawnych. W Polsce nie ma żadnego wsparcia ze strony Ministerstwa Zdrowia. Niewiele leków refundowanych z importu równoległego znajduje się na listach refundacyjnych. Ustawa została tak napisana, jakby ustawodawca zapomniał o lekach z importu. Są traktowane jak leki generyczne.

Jak to wyglądało zanim weszła w życie ustawa refundacyjna?

Zanim weszła ustawa refundacyjna, mogliśmy korzystać z tzw. refundacji ułomnej: mechanizm był wtedy uproszczony. Ustawa uszczelniła proces wprowadzania leków na listy, musimy występować na normalnej drodze wprowadzania produktów leczniczych na listy refundowane, czyli uczestniczyć w negocjacjach cenowych.
Duży problem leży w grupach limitowych. Jeżeli na szczycie listy znajduje się lek oryginalny – czyli taki, który my również sprowadzamy – a kosztuje on np. 20 zł, zaś potem jest szereg różnych produktów niekoniecznie mających taki sam skład i działanie jak lek oryginalny, a na końcu listy jest produkt za 5 zł, to lek z importu równoległego, żeby wejść na listę, musi być o 20 proc. tańszy od najtańszego leku generycznego. To jest pozbawione logiki. Jeśli produkt oryginalny kosztuje 20 zł, to my możemy go kupić o 10-20 proc. taniej, ale nie tak, żeby zejść z ceną z 18 zł do 4 zł! Nie jesteśmy w stanie porównywać się do najtańszego leku. Cała nadzieja w nowelizacji ustawy. Obecnie, jako InPharm, mamy 12 leków w refundacji, a moglibyśmy mieć kilkadziesiąt. Mamy nadzieję, że po wejściu nowelizacji ustawy, obrót importu równoległego mógłby się wręcz nawet podwoić.

W krajach UE jest cały szereg mechanizmów, które wspierają import równoległy. W Niemczech czy Szwecji jest wręcz nakaz sprzedaży określonego procenta leków z importu równoległego. W Niemczech np. 5 proc. sprzedanych w aptece leków musi pochodzić z importu równoległego. Tylko wtedy apteka może otrzymać całą refundację. Ustawodawca w Niemczech widzi oszczędności wnikające z importu równoległego i dlatego wprowadził taką regulację.
W krajach zachodnich pacjenci mają większą świadomość, czytają etykiety, interesują się tym, czy mogą kupić te same leki taniej. My jesteśmy cały czas na takim etapie, że jeśli lekarz zaleci lek, a farmaceuta nie zaproponuje innego, to pacjent sam o to nie zapyta.

Czy farmaceutom opłaca się sprzedaż leków z importu równoległego?

Tak. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w świetle nowej ustawy refundacyjnej farmaceuta nie bardzo może konkurować z innymi aptekami, nie ma jak przyciągnąć pacjenta, obowiązuje zakaz reklamy aptek. Nie ma żadnych promocji cenowych na leki refundowane. Jeśli świadomy farmaceuta ma w aptece szeroką ofertę leków z importu równoległego, to może zaproponować pacjentowi ten sam tańszy lek, ale pochodzący z innego kraju UE. W ten sposób wygrywa na rynku. Pacjenci chętniej do niego przyjdą.

Druga kwestia: większość leków z importu równoległego mają ceny umowne, gdyż nie są one refundowane. Farmaceuta może więc realizować wyższą marżę. Nie jest powiedziane, że jeżeli zakupi lek z hurtowni o 30 proc. tańszy, to musi go sprzedać o 30 proc. taniej, może sprzedać np. 20 proc. taniej.

Jak długo trwa proces sprowadzenia leku w ramach importu równoległego?

Ponad rok. Przeszukujemy wszystkie rynki europejskie w poszukiwaniu tańszego leku, porównujemy nasze ceny z cenami w każdym kraju z osobna. Lek należy zarejestrować w procedurze uproszonej, w Urzędzie Rejestracji. Następnie trzeba wyprodukować opakowania, ulotki, przywieźć lek, przepakować u producenta farmaceutycznego, wprowadzić na rynek.

Zdarzają się przypadki, że rok temu cena leku była atrakcyjna, a teraz już nie. 10-15 proc. zarejestrowanych przez nas leków nie wchodzi na rynek. To ogromne koszty i trudny biznes.

Czy planowana nowelizacja ustawy refundacyjnej poprawi sytuację?

Tak. Dużo produktów czeka na wejście ustawy, na razie nie składamy wniosków, bo nie wiemy, czy nowelizacja wejdzie i kiedy to się stanie. Jeśli będą zmiany, to przede wszystkim z korzyścią dla pacjenta, gdyż zyska on możliwość kupna tego samego leku taniej.

Projekt zmian spełnia oczekiwania importerów?

W projekcie jest założenie, żeby lek pochodzący z importu równoległego był tańszy minimum o 15 proc. od referencyjnego. My wnioskujemy o 10 proc. jednak na pewno już te 15 proc. to będzie krok w dobrą stronę. Warto by było wprowadzić także mechanizm, który wspierałby sprzedaż leków z importu równoległego, tak jak w Niemczech. Wydaje nam się jednak, że to może być następny etap. Najlepiej by było, żeby nowelizacja weszła jak najszybciej, Ministerstwo zobaczyłoby wtedy, jakie można mieć oszczędności na imporcie równoległym. Wtedy byśmy chcieli usiąść do rozmów z MZ na temat mechanizmów wspierania importu równoległego. Zdajemy sobie sprawę, że dziś Ministerstwo może uważać, że nie warto zajmować się importem równoległym, skoro jest to tylko 1 proc. całego rynku leków. Importerzy nie są dziś postrzegani jako duży partner do rozmów. Nie mamy też takiego budżetu jak firmy farmaceutyczne, które mogą sobie pozwolić na reklamę w mediach czy inne działania PR.

W naszej opinii Ministerstwo Zdrowia powinno wspierać import równoległy. Oczywiście, są kraje, w których nie jest on mocno rozwinięty, ale one mają dobrze rozwinięty własny przemysł farmaceutyczny. W Polsce nie ma wielu firm rodzimych, które nie zostały zakupione przez obce koncerny. Nie można więc mówić o ochronie naszego przemysłu przed importem równoległym. Szczególnie w takim kraju, jak Polska, gdzie rynek farmaceutyczny jest bardzo mały w stosunku do innych krajów UE i nie należy do skarbu państwa, tylko do producentów zagranicznych, powinniśmy być wspierani jako lokalni importerzy.

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza