Maciej Małecki
fot Tomasz Adamaszek

Marzę o katedrze farmacji stosowanej

Rozmowa z prof. dr. n. farm. Maciejem Małeckim, Kierownikiem Zakładu Biologii Molekularnej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego

Dokładnie 5 lat temu został pan profesorem. Zazwyczaj profesura kojarzy się ze zwieńczeniem drogi naukowej i z powolnym przechodzeniem „w stan spoczynku”. Jak jest w pana przypadku?

Dla mnie zdobycie tytułu profesora było konsekwencją wcześniejszych zdarzeń. Mogę powiedzieć, że był to jakiś spontaniczny program, w którym biorę udział począwszy od czasów studenckich, poprzez doktorat czy habilitację, i wreszcie tytuł profesora. To wszystko było jedną wielką konsekwencją. Jeżeli zdecydowałem się na pracę naukową, to oczywistością było dla mnie to, że trzeba było przygotować pracę doktorską, potem to wszystko rozszerzyć pod kątem habilitacji i później zakończyć to stopniowanie tytułem profesora. To była konsekwencja, a nie spełnianie jakichś wyimaginowanych ambicji, lecz naturalny bieg wydarzeń, czyli zdobycie profesjonalizmu.

Czy profesora w wieku 37 lat to w polskich warunkach jest już norma, czy ciągle zjawisko rzadkie?

Nie zastanawiam się, kto i w jakim wieku powinien zdobywać tytuły naukowe, ale obserwując środowisko muszę przyznać, że faktycznie odbywa się to w zdecydowanie późniejszym wieku. Na pewno to nie jest norma. Żeby coś takiego mogło się zdarzyć, muszą być sprzyjające okoliczności, określona koincydencja zdarzeń. Można to nazwać szczęściem albo predyspozycjami. Na pewno wiele czynników musi zagrać, musi się sfokusować, dać wyraźny sygnał. Ja jestem tego przykładem. Choć w głowach wielu młodych ludzi rodzi się myśl, marzenie o profesurze, a jednak tak się nie staje. W moim przypadku była jednak koincydencja zdarzeń, która wybitnie temu sprzyjała temu. Czasami ktoś może ćwiczyć coś przez lata i tego stopnia biegłości nie osiągnie. Powie: nie miałem dobrych nauczycieli, nie sprzyjały mi okoliczności, miałem kłopoty rodzinne, nie byłem w tym miejscu, co trzeba. Ja mogę powiedzieć, że byłem w odpowiednim miejscu i czasie, byłem też odpowiednią osobą, żeby zrealizować ten program, który moglibyśmy nazwać „jak dojść do profesora w wieku 37 lat?”.

Pan łączy dydaktykę z pracą naukową.  Co bierze górę?

Jestem bardziej pro naukowy niż pro dydaktyczny, chociaż lubię podzielić się ze studentami treściami merytorycznymi, natomiast, być może ze względu na swój wiek, nie chcę powiedzieć, że wolę, ale zdecydowanie bardziej przemawia do mnie świat bezpośredniego eksperymentu. Wolę najpierw sprawdzić coś eksperymentalnie, zaplanować doświadczenie i dopiero wynikami podzielić się ze studentami, a nie odwrotnie. Nie jestem zwolennikiem drogi polegającej na szukaniu wyników innych laboratoriów, by następnie przekazać je studentom. Powtórzę tu znaną zasadę – dydaktykę trzeba budować na nauce. Mamy dobrą dydaktykę, bo mamy dobrą naukę. Bez nauki nie ma dydaktyki, to jest tylko przetwarzanie danych.

W Polsce mamy dobrą naukę?

Nauka w Polsce na pewno mogłaby być lepsza, ale nie można powiedzieć, że nic się nie dzieje. Środowisko naukowe w Polsce zmienia się, zmieniają się możliwości pracy naukowej, sposoby finansowania nauki. To wszystko zmienia się bardzo dynamicznie, i to zmienia na korzyść. Ewidentną konsekwencją tych zmian jest konkurencja, to się obserwuje. Bardzo trudno jest opublikować artykuł naukowy, również bardzo trudno jest zdobyć wysokobudżetowy grant, bardzo trudno jest też ściągnąć dobrych ludzi do nauki, ludzi, którzy chcieliby poświęcić się działalności naukowej. To wszystko, o czym mówię, to są konsekwencje zmian, które nastąpiły. Jeżeli jednak uda nam się przylepić do siebie kilkoro młodych ludzi, którzy chcą się realizować naukowo, zdobywać środki finansowe i coś opublikować, to mamy sukces.

Panie profesorze, bez względu na to czy pan chce, czy nie chce, musi pan jednak przyznać, że dla swoich studentów, doktorantów jest pan mistrzem. Jak pan się czuje w tej roli?

Nie czuję się mistrzem! Raczej postrzegam siebie cały czas jak kolegę, osobę, która wie coś więcej albo zna dobry przepis na coś i która towarzyszy ludziom, którzy dopiero zaczynają swoją drogę naukową, studiują. Nie, nie postrzegam się w roli mistrza.

Nawet przez pryzmat młodej profesury? Pokazuje pan, że zdobycie szczytu jest możliwe nawet w młodym wieku!

Faktycznie, może jestem jakimś przykładem człowieka zdeterminowanego w swym działaniu, żeby osiągnąć sukces. To się zgodzę.

Pracy naukowej częściej od sukcesów towarzyszą porażki, a sukces, jeśli już się pojawia, to jest poprzedzony wielu latami mozolnej pracy. To wszystko może rodzić frustrację. Zna pan to uczucie?

Nie wchodzę w stan frustracji, bo mam potężną skłonność do aklimatyzacji w nowych warunkach, poza tym wiem jak funkcjonuje nauka. Około 80 proc. doświadczeń jest jedynie eksperymentem. To szybko trzeba młodym ludziom na wstępie przekazać. Trzeba od razu nastawić się, że w laboratorium się pracuje, i to w systemie ciągłym, a nie od przypadku do przypadku. Najbardziej sprawdza się system ciągły, czyli regularna, codzienna praca. W wyniku takiej pracy po pewnym czasie można zauważyć, że są jednak ciekawe wyniki. W nauce nie można nastawić się na jakiś epizod, podejście fragmentaryczne w rodzaju „czasami przyjdę, czasami coś zrobię, odwiedzę to miejsce”. Takich ludzi nauka nie potrzebuje, nauka potrzebuje ciągłości. Oczywiście, ze względu na okoliczności życiowe możemy pracować w różnym natężeniu. Praca naukowa wymaga jednak ciągłości i konsekwencji.

Jak u pianisty? Ciągłe ćwiczenie, nierozstawanie się z instrumentem?

Ewidentnie jest tak samo! Jak odkładamy instrument, to szybko się to na nas zemści.

Powiedział pan, że polska nauka, farmacja od kilku lat dobrze się rozwija…

To jest niebezpieczne wyznanie, że od kilku lat, ale widzę postęp. Nie wiem, czy jestem upoważniony do powiedzenia tego, bo moja ścieżka naukowa jest dosyć krótka, nie wychowałem jeszcze pokoleń farmaceutów. Mamy kontakt z zachodnimi ośrodkami naukowymi, wiemy jak wygląda nauka np. we Francji, w Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Na tej podstawie widzę, że nauka w Polsce nabiera podobnych kształtów, zbliża się do standardów zachodnich. Trzeba przyznać, że format zachodni jest imponujący. To nie jest jakieś przekłamanie – potężna liczba publikacji, wdrożeń, patentów, wynalazków – i w konsekwencji leków dla ludzi. To płynie z nauki zachodniej.

A z polskiej?

Z polskiej zdecydowanie mniej.

W czym tkwi problem?

Wydaje mi się, że duży problem tkwi w naszej historii. Okres powojenny nie sprzyjał rozwojowi nauki. Sytuacja nauki po 1989 roku pokazuje, że cały czas musimy nadrabiać wcześniejsze zaległości.

Czy to znaczy, że powiedziałby pan swoim studentom: nie liczcie na to, że wymyślicie lek, który będzie produkowany w Polsce?

Nie można mieć złudzeń. Nie możemy kształcić takiego społeczeństwa. Nie znoszę życia mrzonkami. Jak ktoś proponuje prowadzenie jakichś badań, bo one doprowadzą do powstania nowego leku, to od razu mówię, że to nie jest możliwe, to się nie stanie. Trzeba mieć świadomość rzeczywistości finansowej. Ile czasu potrzeba na opracowanie nowego leku? Ile to kosztuje? Jeżeli ktoś mówi, że potrzebuje 100 mln dolarów, to w jaki sposób mamy to osiągnąć? Zakładając, że mamy kadrę składającą się z samych geniuszy, mamy samych Blechaczów, to i tak nie pokonamy progu finansowego, nie uda nam się tego zrobić. My musimy w innym zakresie się realizować, zwracać uwagę na leki innowacyjne, na wąskie zastosowania, na nowe postaci leków, opracowywać leki celowane. Tu jest duże pole do popisu.

Stąd pana pomysł, by zająć się terapią genową?

To jest realizacja pewnego marzenia. Terapia genowa najbardziej realizuje ideę leków innowacyjnych, ideę, która nie jest realizowana na dużą skalę. Na uczelni, w instytucie trzeba znaleźć niszę na swoje badania, niszę, na którą ktoś da pieniądze – sfinansuje badania, publikację i wdroży na skalę przemysłową. Znalezienie niszy jest ważne, bo wtedy nawet duże koncerny farmaceutyczne zainteresują się naszymi badaniami. Wie o tym już większość laboratoriów.

Powiedział pan, że w stosunku do państw zachodnich dzieli nas dystans, jeśli chodzi o nauczanie. Czy to oznacza, że nasi studenci nie dostają wiedzy porównywalnej z wiedzą, jaką przekazuje się studentom zachodnich uczelni?

Nie, w tej dziedzinie nie ma takiej przepaści. Ona bardziej jest w aspekcie naukowym, w generowaniu nowych wyników oraz w funkcjonowaniu laboratoriów eksperymentalnych, czyli wzbogacania kształcenia studentów w część ćwiczeniową. Tu jest zasadnicza przepaść. W części dydaktycznej natomiast kadra naukowa realizuje ten sam proces dydaktyczny, który – trzeba przyznać – jest realizowany w miarę na bieżąco ze stanem wiedzy. Mogę zapewnić, że naszym studentom jest przekazywana aktualna wiedza. Natomiast nasz proces nauczania musi być wzbogacany o zajęcia w laboratorium eksperymentalnym, o ćwiczenia, pracownie, apteki wirtualne. Student, szczególnie na kierunkach medycznych, lubi mieć zajęcia praktyczne. Inaczej przecież wyglądają zajęcia seminaryjne, a inaczej praktyczne! Żeby przeprowadzać dobre ćwiczenia praktyczne, muszę mieć dobre zaplecze naukowe, dobrze wyposażoną pracownię. Nie wystarczą same moździerze! To natomiast jest ściśle związane z rozwojem nauki. Jeśli mam w zakładzie osoby intensywnie pracujące naukowo, to odpryski ich aktywności są w postaci sprzętu wykorzystywanego w dydaktyce. Wtedy to zupełnie inaczej funkcjonuje. Nie ma nauki w zakładzie, to i dydaktyka słabo jest realizowana.

Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej coraz więcej młodzieży wyjeżdża na studia zagranicę. To dobra decyzja?

Według mnie to jest decyzja szersza, decyzja dotycząca dalszego życia. To nie tylko sprawa zdobywania wiedzy. Na pewno część z tych studentów po zakończeniu studiów nie będzie mieszkać w Polsce. Decyzja o rozpoczęciu studiów zagranicą jest równoznaczna z decyzją o opuszczeniu kraju. To są odważne decyzje.

Jaką pozycję mają pana byli studenci na międzynarodowym rynku pracy?

W zakresie kształcenia farmaceutycznego sytuacja jest raczej dobra. Kształcimy na poziomie równorzędnym w porównaniu z innymi państwami UE. Po nostryfikacji dyplomu bez większego problemu nasi absolwenci mogą pracować w europejskich aptekach. Jeśli ktoś napisał pracę magisterską w dobrym zakładzie, to spokojnie jest to również materiał na badacza w Belgii czy Holandii. Często są to wyjazdy owocujące pracą doktorską.

Wróćmy do pana osoby. Co dalej, co przed panem?

Oczywiście, mam swoje pasje związane z nauką. Ciągle aktualny jest pomysł terapii genowej, żeby za pomocą inżynierii genowej powoływać nowe leki, leki celowane. To jest szczególnie widoczne w rozwoju indywidualizacji terapii. Tutaj koncept terapii genowej pasuje jak jeden do jednego. To są leki przygotowywane dla konkretnego schorzenia u konkretnego pacjenta. Świat nauki zwraca uwagę na te osiągnięcia, które de facto wywodzą się z laboratoriów terapii genowej. Obecnie, dużym wyzwaniem dla mnie jest zbudowanie nowoczesnej katedry Farmacji Stosowanej. Z tym wiążę swoje bezpośrednie plany. Myślę, że to jest doskonałe miejsce do realizacji nie tylko dydaktyki, ale też nowoczesnej nauki w zakresie leku eksperymentalnego.

Na czym ma polegać zbudowanie nowoczesnej katedry?

Trzeba unaukowić katedrę, czyli wprowadzić w sposób zdecydowany projekty badawcze, realizować projekty eksperymentalne. One generują wyniki, które możemy opublikować. W oparciu o nie można później aplikować o wysokobudżetowe granty. Te granty ściągają finanse do katedry, a za te finanse możemy wzbogacić nie tylko laboratorium naukowe, ale również część dydaktyczną. To jest bardzo czytelny przekaz przyczynowo-skutkowy. Budowanie katedry to jest budowanie zaplecza kadrowego i aparaturowego, to jest budowanie miejsca, które chętnie będą odwiedzać studenci i z którym, co ważne, zwiążą się. To miejsce powinno też gwarantować jakąś stabilność finansową dla młodych ludzi, którzy będą chcieli realizować swoją naukową pasję. I dlatego katedra nie powinna być traktowana jak epizod w życiu, ale powinna być miejscem, z którym młodzi ludzie wiążą swoje plany na przyszłość. To doskonałe miejsce do pracy naukowej, ale również w dużym stopniu zapewnia kontakt z zawodem aptekarza, farmaceuty. Katedra proponuje i podkreśla kształcenie w zakresie przedmiotów kierunkowych np. technologii postaci leku, projektowania leków recepturowych i profilujących np. w zakresie nowoczesnej kosmetologii i inżynierii genowej. To są te zagadnienia, które później studenci będą wykorzystywać w codziennej pracy zawodowej jako aptekarze. Katedra Farmacji Stosowanej jest miejscem, które ma otwartą przestrzeń dla absolwentów. To jest bardzo dobre miejsce w tym zakresie.

Gdy patrzę na pana, to zastanawiam się, ile w pana przypadku kosztuje sukces? Nie mam na myśli finansów, chodzi mi na przykład o życie rodzinne.

Już się spotkałem z takimi stwierdzeniami, że ludzie dzielą czas między życiem zawodowym i prywatnym. Dla mnie jednak jest to jedna materia. Nie dzielę życia na prywatne i zawodowe, to jest jedno życie. Jeżeli spojrzymy na przykład na pianistów, to czy w ich przypadku można powiedzieć, że gdy wchodzą do domu, to już przestają być pianistami? Oni cały czas są pianistami. Czy chcą, czy nie chcą, to jednak cały czas przetwarzają przebiegi, frazy, granie. Bez względu na wiek cały czas są pianistami i cały czas w głowie mają muzykę. Tak mi się wydaje. Podobnie jest ze mną. Gdyby ktoś mnie zapytał: gdzie powstał pomysł na twój pierwszy preparat genowy, który jest opatentowany i kupiony przez Polpharmę? Nie wiem. Może jak jechałem tramwajem lub samochodem, albo jak się obudziłem to pomyślałem o tym. Nie wiem, kiedy to się stało. Na pewno pomysł nie narodził się tu, przy biurku, gdy przyszedłem do pracy. Ja tak nie funkcjonuję. Praca naukowa to jest proces ciągły. Trzeba, jak u pianisty, przyzwyczaić ręce do pracy, ale też potrzebne są przerwy od pracy.

Podobne wiadomości

Nie ma możliwości dodania komentarza